wtorek, 16 sierpnia 2016

Pan robi nam niespodzianki... czyli ukraińskie wesele i pracowity radosny dzień

Wiele rzeczy na Ukrainie nas zaskakuje. Wszystkie pozytywnie. Ale prawdę mówiąc nie spodziewaliśmy się takiego święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Bardzo bardzo wstyd się przyznać, ale nasz poniedziałkowy dzień rozpoczęliśmy od śniadania. Nic w tym wstydliwego, gdyby nie to, że było ono o 10. No dobra. Aby być ścisłym jak post w Wielki Piątek trzeba dodać, że część z nas wstała na poranną mszę w domu (o 8:15) i pomagała potem przy śniadaniu. NIe było to jednak wielkie uchybienie z naszej strony, ponieważ siostra Adrianna dała nam kanikuły na ten dzień, wiedząc, że kolejne będą... ostre. 
Więc zjedliśmy śniadanie, ogarnęliśmy po sobie naczynia i na 12 ruszyliśmy całą gromadką do parafialnego kościoła. Dzień ten był specjalny... ponieważ dwie siostry Służebniczki Boskiego Mistrza tego dnia i na tej mszy składały śluby wieczyste. Krótko mówiąc: poważna sprawa. Podczas mszy, wraz z całym tłumem ludzi towarzyszyliśmy modlitewnie siostrze Ewelinie i Annie. Nasze dziewczyny były tak zauroczone tymi ślubami, że same biegły do ołtarza ślubować. Część męska naszego wyjazdu skutecznie zapobiegła temu pomysłowi. Kto będzie pracował w domu miłosierdzia? No właśnie. Ślubów nie będzie. Przynajmniej na razie. A później? Kto wie...? 

Dobra, ale co dalej? Po mszy uderzyliśmy w obiad i po chwili przerwy stwierdziliśmy, że idziemy na spacer. No to dawaj

Okolice są przepiękne. Trafiliśmy nad jezioro i rzekę. 

Wojtek instruował dziewczyny i pokazywał podstawowe ruchy z pływania synchronicznego. 



A potem wydarzyło się coś... czego nie spodziewał się nikt. Dostaliśmy telefon. Próbowaliśmy się zrozumieć. I zrozumieliśmy. Miał po nas przyjechać bus. I zabrać nas do Parku Narodowego. Do Satanova. Ciekawe. Wyszliśmy na krótki spacer a mieliśmy wylądować w pięknym Parku. Podobno mają dobrą wodę mineralną. Dobrą na kamienie nerkowe. Więc pić trzeba przez słomki, bo wypłukuje zęby. A nie chcąc "jeść jak kaczka" - p. pensjonariuszka (tzn. bez zębów) woleliśmy takie informacje pozbierać wcześniej. Przyjechał po nas miejscowy kleryk - Edward. Zdziwko, bo był w sutannie, uroczysta koszula. No dobra. Kto tam wie tych kleryków. Wszyscy są dziwni. Może ma jakąś misje na strój duchowny. Wsiadamy. 

Nie zmieściliśmy się na siedzeniach, więc wbiliśmy do bagażnika. Sam nie wiem jak wyobrażaliśmy sobie przeżyć tam te kilkadziesiąt kilometrów po ukraińskich (~~~~~~) drogach.

Po kilku minutach kleryk mówi nam, że jesteśmy na miejscu. Hm...? Dobra. Wysiedliśmy. Co będziemy tam siedzieć, jak możemy wyjść. To wyszliśmy. I trochę się... zdziwiliśmy. Mniej więcej tak jak Maryja przy Zwiastowaniu, Zachariasz w świątyni i Mojżesz gdy zobaczył Krzak Gorejący. Zamurowało nas jak kamień węgielny w Licheńskiej bazylice. Miejsce nie wyglądało jak park narodowy. Bardziej jak... knajpa gdzie właśnie odbywaj się wesele po... ślubach wieczystych. 

No to dawaj! Bożych wezwań do imprezowania się nie odrzuca. Grzech to by był. 

Wpierw zasiedliśmy. I żarliśmy. Nie na żarty. 

Potem śpiewaliśmy.

 I w końcu tańczyliśmy.

I jeszcze.

I jeszcze.

I jeszcze więcej... Impreza to impreza.
Była belgijka. Ukraińskie disco-polo. Makarena... też po ukraińsku. I inne. Też po ukraińsku.

 A potem kulturalna fotka z świeżoupieczonymiiwieczymi siostrami, które tak właściwie to w ogóle nas nie znaju. Ni kszty. Ale cieszyły się, że wpadliśmy. Myśmy toże się radowali.


Ale to byłoby na tyle... z kanikuł. Wtorek robotny. Pełen etat. Dawaj!
Początek klasyczny i najlepszy: msza święta. I od tego momentu zaczynają się nasze manewry. Trzeba roznieść jedzenie tym wszystkim, którzy sami nie dojdą na stołówkę oraz nakarmić tych, którzy sami nie zjedzą. Potem wszystko pozbierać i pozmywać. Bardzo radosne doświadczenie od rana, ponieważ można zobaczyć się i przywitać praktycznie ze wszystkimi, którzy mieszkają w domu. 
Na zdjeciu Iwona karmi Wasyla, który ma zawsze taaaaki apetyt. 

Potem szybko nasze śniadanie i ekipa lekarzy zaczyna badania... tym pierwsza do mierzenia "tysku" ustawiła się Marysia. "Jest taki mężczyzna na świecie, który zawsze podnosi jej ciśnienie" - Wojtek. "Oczywiście Pan Jezus" - Damian. 

Grupa likarów, felczerów i tłumaczy podczas obchodu. Pracują solidnie. 

Wtorkowe zadanie: umyć wszystkie łazienki, zamieść wszystkie komnaty i caridory, a potem zmyć wszystkie podłogi, poprać rzeczy, suszyć i maglować. Było co robić. 
Marcie się podobało.

W międzyczasie przerwa na obiad - wszyscy odpalają siniki na 110% obrotów: roznosimy, rozkładamy, karmimy, sprzątamy. 

O 15 koronka. Śpiewana. Trochę oddechu, ładowanie akumulatorów duchowych i... dawaj!

Jak już posprzątaliśmy wszystko co mieliśmy zrobić to spędzaliśmy czas z naszymi podopiecznymi . Damian czytający pani Hali Pismo Święte po rosyjsku.

Pani Weronika i Irena lubią wspólne rozmowy... i zdjęcia.


Ciekawą przygodę mieli dziś Damian i Karol. Zostali wysłani do Chmielnickiego z chorymi. Do szpitala. 

Szpital był dla... "gieroji", czyli... Szpital Wojenny. A w środku takie niespodzianki...

"Może lepiej tych zdjęć nie opisywać" - Damian. 



Ale to mogę: Damian i kot.

A to: uroki ukraińskiej komunikacji publicznej.

Tak to wyglądają nasze dni. 
Jeśli bym napisał, że się nudzimy to bym skłamał. Nie chcę kłamać, więc nie napiszę, że prawdą byłoby gdybym napisał, że się nie nudzimy.

Tak.

Prosimy o dalszą modlitwę!

Pozdrawiamy!
+


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz