piątek, 12 sierpnia 2016

Żyjemy.. jeszcze. Pierwsze dni naszego wolontariatu. Dawaj.

Nie wiem czy naszą podróż można opisać jednym zdaniem. Jedno jest pewne: bez Pana Boga nigdy byśmy tutaj nie dojechali. Od samego początku mnóstwo przygód, wliczając w to: 

  • mistrzowskie wpakowanie się do pociągu IC "Orion" z całą wuchtą bagaży i pampersów (pozdrawiamy konduktorów, którzy z nieukrywaną radością i niepohamowanym optymizmem przyjęli wszystkie (18 paczek) pampersów do swojego przedziału)
  • dwunastogodzinną jazdę pociągiem w jednej pozycji. Było... drętwo.
  • zaskoczenie nieoczekiwaną zmianą planów, a tym samym niesamowite czuwanie na przepięknym dworcu PKS w Przemyślu (pozdrawiamy św. Ritę, św. Judę Tadeusza, bł. Matkę Teresę z Kalkuty, św. Charbela, św. Wawrzyńca, bł. męczenników z Peru, św Tereskę od Dzieciątka Jezus, bł. Piotra Jerzego Frassatiego i kochaną Matkę Bożą, którzy sprawili, że czekaliśmy tylko sześć godzin). 
  • udany podział na dwie grupy operacyjne (przemytnicy i wychodźcy z Polszy). Po pięć w każdej drużynie. Dodając wychodzi...dziesięć. Nie chce inaczej.
  • grupa przemytnicza jako pierwsza w historii dziejów misji i świata zdobyła certyfikat: "Przemytnik pampersów i pieluchomajtek" z oceną celującą. Tylko pół godziny na granicy, bez wydawania dolarów. Żadnych. Łącznie zero. 
  • pomimo dziur... dziur... dziur... i jeszcze trochę (łącznie dużo) udało się zasnąć i dojechać do Gródka.
  • druga grupa - wychodźców z Polszy - pieszo szturmując granice przedostała się na Ukrainę bez problemów... aż do Lwowa. Tam zapuścili kotwicę na kilka godzin by przeżyć niesamowitą nocną podróż ukraińską koleją szynową. Było wygodnie, bo na leżąco. Po dojeździe do Chmielicka byliśmy już prawie na miejscu... musieliśmy tylko znaleźć, jak to nam oznajmiono, starszego, siwego pana, który miał nas zawieźć do Gródka. Na nasze szczęście był środek nocy (02:30) i takich panów było mniej więcej, pi razy drzwi, sześćdziesięciu. "A wy z Polszy?" rozwiało nasze wątpliwości i po 30h podróży dotarliśmy. O czwartej rano.




Tak właśnie wyglądała nasza podróż. Mówiłem, że tego się nie da opisać w dwóch zdaniach. 


Kolejny dzień to... spanie. Do 12. No dobra. Prawie spóźniliśmy się na obiad, który był o 13. Napełnieni gorliwością służby, ale także i posłuszeństwa idąc przykładem wielu świętych i świątobliwych osób, ostatecznie wylądowaliśmy na koncercie techno-uwielbienia w Kamieńcu Podolskim. Dobra, był rap też. I utwory Hillsong. Takie tam muzyczki. Byliśmy także w Soborze prawosławnym (lepsze muzyki niż na koncercie - polecam. Tomasz.) i próbując odbić twierdzę odbiliśmy się z głuchym łomotem o zamknięte bramy. Mówi się trudno. Byliśmy za to w jakiś pieczarach. "Było mega" - Marysia S. 
Zjedliśmy też obiad z deserem... i piciem... za 11 zł (m.in pierożki z bebeszkami - "Polecam. <mła>" - Mikołaj, placki ziemniaczane w słoiku, zapiekanka serowa... czyli coś a'la sernik, ale nie sernik i takie tam podobne). W drodze powrotnej wraz z rytmem podskakującego busa uwielbialiśmy Pana... "Je... że... li... chcesz.. mnie... na...  śla... do... wać... I takie tam muzyczki. "Było bosko" - Marta. 



Potem znów kimono... a rano do pracy rodacy. Pokrzepieni Eucharystią i Słowem Bożym... (częściowo po ukraińsku) ruszyliśmy do boju. Najlepszy likar z Polszy - Mikołaj, wraz z ojcem kapelanem Wojciechem i tłumaczem przysięgłym z dziedziny medycyny stosowanej - Robertem ruszyli na obchód chorych w naszym domu. Poznawali wszystkich podopiecznych, mierzyli "tysk" (ciśnienie) i ogólnie ratowali świat przez cały Boży dzień. Bez większych przerw nawet na posiłki. "I siku" - Mikołaj. "Nawet nie pamiętam, o której zrobiłem pierwsze."  - Wojtek. 
Druga ekipa (Iwonka i Marta) swoim działaniem w kuchni przyczyniła się do powstania pysznego obiadu na miarę "Master Chef-a" - warenki - pierożki. Podopiecznym smakowało: "pierożki dawaj" (z akcentem na da) - p. Halina.
Kolejna ekipa - ekipa sanitarna, zajęła się zabawą w perfekcyjną panią domu. Koleżanki: Marysia, Marta, Iwonka, Karen i Gosia zakładają zgromadzenie sióstr od proszku, który jest dobry na wszystko. Charyzmat specjalny: konserwacja powierzchni płaskich i toalet. Tandem pralno-szuszarniano-maglowy w osobach: Kasi i Karola robił pranie, suszenie i maglowanie. Kto by się spodziewał. Ostatnia ekipa - Boba budowniczego, w składzie: Damiana i Tomka - nosili krawaty, tumbuszki i stawiali je na caridorze. Potem wstawiali muchołapy w okna, a ostatecznie podłączyli się pod pracę zgromadzenia sióstr od proszku, który jest dobry na wszystko. 
Nawięcej roboty jest przy roznoszeniu posiłków i karmieniu. W menu: chlip, czaju, supa, warenki ("pierożki dawaj" (z akcentem na da) - p. Halina).


Na koniec pięknego dnia mieliśmy przepiękną adoracje połączoną z nieszporami (pozdrawiamy kantora Mikołaja - najlepszego likara z Polszy), wielbieniem i apelem. 

Podsumowując: Dawaj, dawaj. 
Dawaj modlitwę. Dawaj pracę. Dawaj modlitwę. Dawaj łaskę. Dawaj dobre humory. 

A teraz... dawaj do wyra.


Pozdrawiamy.
+

5 komentarzy:

  1. Serdeczne pozdrowienia z Nazaretu dla wszystkich. Szczególnie dla kl. Wojtka i kl. Tomka. Bądźcie dzielni ☺

    OdpowiedzUsuń
  2. Serdeczne pozdrowienia z Nazaretu dla wszystkich. Szczególnie dla kl. Wojtka i kl. Tomka. Bądźcie dzielni ☺

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozdrowienia z Poznania:) Pięknych misji życzę:) ks. Marek

    OdpowiedzUsuń
  4. Pozdrowienia z Poznania:) Pięknych misji życzę:) ks. Marek

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale piękni jesteście ! Niech Was Pan błogosławi i strzeże ! Pierożki....mniam :-)

    OdpowiedzUsuń